Znamy już program 3. Festiwalu Spójnika! Do zobaczenia w Katowicach!
Od razu, na początku przepraszam za earworm, który się niektórym włączy po przeczytaniu tego tytułu, natchnęły mnie bowiem do napisania tego tekstu wakacyjne wydarzenia z ostatnich dni.
Pierwsze, to kolejna smutna rocznica śmierci wybitnej polskiej piosenkarki Kory Jackowskiej… jak ten czas leci. Wtedy też było ciepłe, choć troszkę deszczowe lato i jej śmierć niespodziewana, bo do końca z nadzieją, że da radę, że ona taka twarda, że pomniki nie rozpadają się w proch i pył od jednego uderzenia. Wtedy puściłem sobie ten utwór – „Falowanie i spadanie… Miraż tworzenia, Złuda istnienia”. Brakuje jej dziś, pewnie będzie nam jeszcze długo brakować, była bowiem głosem pokoleń.
Rzeczą drugą, która pokazała jak płynne i złudne są oczekiwania, było tąpnięcie w sondażach. Wejście Tuska wyraźnie pomieszało szyki Hołowni, który mościł się już na pozycji największej siły opozycji i budował oparty na własnym nazwisku kolejny „ruch lidera… (tu wstaw nazwisko)”. Poleciało w sondażach szymonitom mocno, Hołownia próbuje walczyć, ale Donek jest jednak już od niego o dwie długości i skubie z opozycji gdzie się da. Podskubał też słupki Lewicy, a jego padawani krzyczą, że oczywiście to wina blatowania się Czarzastego z Morawieckim i sprzedania się za srebrniki. No cóż, nad tym ostatnim rozwodzić się szkoda, bo sam konstrukt przyczynowo-skutkowy jest tak realny, jak wiara w to, że Tusk odbierze elektorat PiSowi. W każdym razie zamieszanie jest poważne, a na Lewicy pojawiły się odgórne siły, które patrzą na „Powrót taty” z równym wzmożeniem uczuciowym, jak ten który możemy obserwować u fanbojów Platformy. Gdy wyczekiwany ranki i wieczory Donald powrócił, to okazało się, że chór wujów się otworzył i rozsypał. „Ulubieniec” młodych lewicowców, czyli Leszek „Uśmieszek” Miller, który – jak głosiła legenda – onegdaj miał łóżko polowe w TVN, wygłaszający sążniste filipiki anty-czarzastowskie, panowie w niebieskich garniturkach, którym ideologicznie bliżej do PO niż do Lewicy, próbujący wzniecać burzę i zachowywać się jak tuwimowskie dwa wiatry. Cały ten „Sturm und Drang” ewidentnie wygląda jak zaloty żabiorów w rowie melioracyjnym pod Ostrołęką – kto się bardziej nadmie i kto głośniej zarechocze. Tylko Donald jakiś cichy, jak nie przymierzając Cichy Don.
Ale czy wiejące górą wiatry sprawiają, że na dole cicho? Otóż nie, bo na dole inne są priorytety, inne realia i przede wszystkim inna jest energia. Na dole, w dalekim od sporów góry miejscu, w bastionie prawicowego polskiego naszyzmu, w Rzeszowie, spotkaliśmy się na Festiwalu Lewicy. Dyskusje, panele, integracja, wachlarz tematów, który każde lewicowe serduszko zmusza do szybszego bicia. Śmiech, ale i często refleksja, wspomnienia i plany na przyszłość. Od reprezentantów Zielonych, przez razemków, wiośniarzy, sldowców, związkowczynie i związkowców, działaczki LGBT, po KOD, lokalne aktywistki i samorządowców. Wyjechaliśmy z wieloma przemyśleniami, nowymi znajomościami, szczęśliwi i zmęczeni. Posłanki i posłowie, uczennice, studenciaki, młodzi i ci ciutkę starsi, kudłaci i łysi (ale brodaci) ,wzięli ze sobą bagaż nowych doświadczeń, informacji i pomysłów do działania, a także wiele pozytywnych emocji i wsparcia, bez którego byłoby nam trudniej.
Podsumowując ten event posłużę się parafrazą pięknych słów Antoniego Kroha „Każdy coś dawał, każdy brał… księgowych nie zatrudniano”.
Organizowany przez Stowarzyszenie Spójnik Festiwal Lewicy w Rzeszowie odbył się w dniach 31.07-1.08 w siedzibie rzeszowskiej Nowej Lewicy. Za nami dwa dni debat, spotkań merytorycznych i integracyjnych. Dyskusje o polityce, sprawach gospodarczych i społecznych. Rozmowy o ochronie środowiska naturalnego i przyszłości edukacji w Polsce, działalności związków zawodowych oraz aktywizmie młodzieży i osób LGBT.
Festiwal Lewicy w Rzeszowie stał się już wspomnieniem: ciekawym formacyjnie, optymistycznym, jakby od niechcenia zaprzeczającym kreowanym przez media konfliktom na Lewicy czy apokaliptycznym wizjom rozpadu formacji. Do Rzeszowa, miasta leżącego w sercu jednego z najbardziej konserwatywnych polskich regionów przyjechali działacze Nowej Lewicy, Lewicy Razem, OPZZ, ZNP, niepartyjne osoby lewicowe, związane organizacjami pozarządowymi, ekolodzy i niezaangażowani politycznie sympatycy lewicy.
Różnice, które na poziomie Twittera i liberalnych mediów zwiastują ostateczną klęskę formacji lewicowych i rychłe wchłonięcie ich elektoratu przez jeszcze dość mgliste „lewe skrzydło” Platformy, w bezpośredniej konfrontacji na przyjaznym gruncie, okazują się jedynie interesującym tematem rozmów z pełnym szacunkiem wszystkich na różnorodność poglądów wewnątrz lewicowych środowisk.
To co pomoże Lewicy zawalczyć o przyszłość (klimatyczną, młodych, pracowników, mniejszości, wykluczonych, pozostawionych za burtą), to świadomość tego, że idzie nowe: nowe pokolenie, nowe wyzwania, nowe zagrożenia. Nie będzie powrotu do polityki ciepłej wody w kranie, neoliberalnych paradygmatów, zwasalizowania instytucji (coraz bardziej topniejącemu) autorytetowi Kościoła.
W Rzeszowie tematy dyskusji na panelach toczyły zarówno wokół bieżących problemów (edukacja), zagrożeń przyszłości (ekologia, klimat) zahaczając o przeszłość (kwestie odzyskania lewicowej historii i etosu) jak i dotykały najbardziej praktycznych form lewicowej działalności (związki zawodowe, działalność na trudnych terenach). Nagle, tu na dole, na ścianie wschodniej pojawiła się lepsza perspektywa: wiara, że można zbudować szklane domy i świeckie, równościowe państwo niepozostawiające nikogo za burtą. Trzeba ustać i współpracować w ramach różnorodności .
Nie unikniemy sporów: ani programowych, ani tych o władzę i wpływy, ale warto pamiętać, że więcej nas łączy niż dzieli. Kiedy w czerwcu 2019 powstawało Stowarzyszenie Spójnik, wspólne listy lewicy w wyborach parlamentarnych, a co za tym idzie powrót lewicy do Sejmu było jedynie marzeniem: takim w zasięgu ręki, ale wymagającym trudnej współpracy i dialogu. Dwa lata później mamy trzeci największy klub w polskim parlamencie, a wchodzący w dorosłość wyborcy coraz częściej mają poglądy progresywne i deklarują chęć głosowania na Lewicę.
Lewica przechodzi obecnie burzliwy okres, jest wiele napięć na górze – ale na dole potrafimy rozmawiać, dyskutować, a potem wspólnie świętować, niezależnie od przynależności partyjnej, frakcyjnej czy jej braku.
Tekst opublikowany pierwotnie w wPunkt, autorstwa Patrycji Pawlak – Kamińskiej.
Dlaczego Festiwal Lewicy?
Jesteśmy różni – pochodzimy z odległych miejsc, z różnych organizacji, albo w ogóle działamy sami. Każdy z nas ma swoją specjalizację. Niektórzy z nas zajmują się ekologią, inni działają na rzecz lokalnej wspólnoty. Część z nas widzi swoją aktywność w ramach jednej z partii politycznych, pozostali wolą postawić na oddolną aktywność obywatelską. Są wśród nas socjaldemokraci czy socjaliści, niektórzy określają się jako liberałowie, są też ci, którzy wręcz unikają jakiejkolwiek etykietki. Czasem się ze sobą zgadzamy, a czasami nie.
Jesteśmy różni, ale jednak podobni. Przede wszystkim – chcemy uczynić świat lepszym. Nie zadowala nas stwierdzenie, że „zawsze tak było”, „dobrze jest, jak jest” czy też „niedasie”. Konserwatywna wizja świata, gdzie panuje „naturalny i niezmienny porządek rzeczy” jest nam obcy. Działamy racjonalnie – opierając się na postępie nauki, a nie negując ją, kierujemy się rozumem – nie boimy się iść wbrew utartym poglądom. To wszystko jednak robimy z jednej przyczyny – humanizmu, miłości do człowieka. Niezależnie od tego, w co wierzy, jakiej jest narodowości, płci, jakim językiem mówi i kogo kocha. Wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi i dla nich (i dla swych bliskich, dla siebie) ten wysiłek podejmujemy. Spotykamy się na Festiwalu, gdyż razem możemy więcej. Ekolodzy, związkowcy, działacze na rzecz mniejszości, politycy i aktywiści, każdy w swojej działce i wszyscy wspierając się nawzajem. Chcemy się poznać, chcemy porozmawiać, chcemy pokazać innym, że nie są sami.
Dlatego właśnie Festiwal Lewicy. Dla tych, którzy chcą czegoś więcej.