To będzie prowokacyjny tekst. Prowokacyjny – w sensie rzucający wyzwanie myślowym schematom. I będzie to moja osobista prowokacja, a nie oficjalne czyjekolwiek stanowisko. Czasem jednak warto zrobić krok w bok i spojrzeć na sytuację z innej perspektywy.
Tematem poniższych przemyśleń jest potencjalna konfiguracja, w jakiej partie opozycyjne pójdą do wyborów w przyszłym roku. Pomijając propagandę, na ten moment najbardziej rozsądnym rozwiązaniem, które pozwoli skutecznie odsunąć od władzy i rozliczyć rządy Zjednoczonej Prawicy, jest start dwu bloków opozycyjnych – konserwatywnego i liberalno-progresywnego. Do tych dwu bloków zapisuje się odpowiednio PL2050 z PSL oraz KO z Lewicą. Ma to dać wystarczającą koncentrację głosów, by zadziałał d’Hondt, przy jednoczesnym uniknięciu strat na zbyt egzotycznej „Zjednoczonej Opozycji”. Po wyborach zaś oba bloki mają przejąć władzę. Taka jest teoria.
Teraz myśl rewolucyjna – blok progresywny powinny tworzyć PL2050 oraz Lewica, konserwatywny – KO z PSL.
Zaraz, zaraz, ale czy Polska 2050 nie jest jeszcze bardziej na prawo od liberalnej Platformy? Antyklerykalna Lewica miałaby się sprzymierzyć z Ministrantem Hołownią? I tu właśnie następuje zderzenie ze stereotypami. Niby dlaczego PL2050 należy pozycjonować na prawo od Platformy, i właściwie czemu uznaje się Platformę za „coś mniej więcej centroprawicowego”?
Tak, PL2050 jest bardziej na prawo od Lewicy, co zresztą w Polsce nie jest zbyt trudne, bo wszystko jest od niej na prawo. Bardziej interesującą kwestią jest to, jak bardzo jest to „na prawo” i czy nie za bardzo. Porównując PL2050 z PO/KO – z punktu widzenia Lewicy ich poglądy nie są bardzo różne. Gospodarczo liberalne, światopoglądowo konserwatywne, choć nie tak średniowieczne, jak PiS. Różnica leży gdzie indziej – w wiarygodności i zdolności do ewolucji tych poglądów.
Wiarygodność Platformy Obywatelskiej jest wręcz legendarna – bo jest żadna. Są za, a nawet przeciw, obiecają cokolwiek, co da się przekuć na punkty procentowe poparcia, by następnego dnia o wszystkim zapomnieć. Nic dziwnego, że od 2001 r. Platforma nie napisała żadnego programu działania, a sam Tusk odżegnywał się od jakichkolwiek wizji przyszłości, jaką by partia miała kształtować. Trudno więc o zdolność do ewolucji poglądów, bo takowych w ogóle nie ma. Jest tylko jedna wytyczna działania PO – zdobycie władzy. Jak w ogóle sensownie pozycjonować taką partię i dlaczego akurat jako centroprawicę? Platforma Obywatelska jest partią władzy i stanowisk, nie programu.
Z drugiej strony PL2050 – mają pewne reformistyczne poglądy, w których wszakże dominuje umiarkowanie i daleko idąca ostrożność, by zbyt daleko z tymi reformami się nie zagalopować i niczyich interesów nie urazić. Mimo to dostrzegają potrzebę zmian i pewne kroki naprzód są proponowane. Sama zresztą nazwa partii wskazuje na kierunek nastawiony na przyszłość. Co więcej, deklarowana jest chęć rozmowy o tych rozwiązaniach – tak, to ta słynna wykpiwana „przestrzeń do dialogu”. Ale czemu nie potraktować tego poważniej? Owszem, pozostaje kwestia wiarygodności deklaracji, jeszcze w przypadku PL2050 nie poddana testowi. Jest jednak całkiem spora szansa, że ta wiarygodność będzie wyższa, niż zerowy poziom Platformy Obywatelskiej. Możemy więc – jako Lewica – narzekać na przykład na bardzo skromne postulaty reformy energetyki w związku z kryzysem klimatycznym, ale przynajmniej PL2050 dostrzega ten problem i traktuje go poważnie, podczas gdy Platforma lata swych rządów spędziła na budowie nowych bloków węglowych, a Tusk dopiero po powrocie z Brukseli zauważył, że ten kryzys to chyba jednak ma miejsce.
Ważną kwestią pozostaje osobowość i możność porozumienia się z liderem ugrupowania – Donaldem Tuskiem z jednej, z Szymonem Hołownią z drugiej. Chyba najtrudniejszą rzeczą do przełknięcia dla Lewicy jest zdeklarowany katolicyzm Hołowni oraz głoszone przez niego w przeszłości poglądy, choćby na temat aborcji. Co jednak z Tuskiem? Nie unika on podkreślania swojej wiary, robi to nawet w sposób zdecydowanie pozerski (jak niedawno na konwencji w Płońsku, gdzie robił znak krzyża na chlebie). Nie ulega też wątpliwości, że kontakty i uleganie biskupom (tzw. kościoła łagiewnickiego) nie są mu obce. Ostatnio odciął się także od bardzo umiarkowanej próby napisania ustawy o związkach partnerskich przez swoich konserwatywnych posłów. Jednocześnie nie przeszkadza to ludziom Platformy ochoczo prezentować się się na marszach równości i strajkach kobiet.
Z dwojga złego czy nie lepszy jest uczciwy chrześcijanin, z którym da się rozmawiać i dyskutować, niż pozer, zblatowany z instytucją kościoła katolickiego? Kto prędzej zgodzi się na rozliczenie księży z afer pedofilskich – człowiek stawiający na pierwszym miejscu zasady wiary czy też polityk liczący na poparcie biskupów w swojej walce o władzę? Trzeba też pamiętać, że w krajach zachodnich równość praw dla osób LGBT często wprowadzały partie konserwatywne, a koalicje rządowe złożone z cywilizowanych chadeków oraz socjaldemokratów nie są niczym wyjątkowym. Jeśli Hołownia i PL2050 byliby w stanie reprezentować ten sposób chadeckiego myślenia, daje to właśnie ową „przestrzeń do dialogu”. Oczywiście, z lewicowego punktu widzenia byłoby to zapewne ułomne, skromne, ale zawsze lepszy mały krok naprzód, niż trwanie przy ciemnocie PiS czy obskurantyzmie PO.
Podsumowując różnice między PL2050 i PO – czy nie bardziej sensowny byłby więc podział na ugrupowania progresywne, zdolne do dostrzegania problemów i aktywnego poszukiwania rozwiązań dla nich, pomimo różnych punktów wyjścia, oraz na stare partie władzy, których konserwatyzm sprowadza się głównie do konserwowania swojej obecności na scenie politycznej?
Pozostaje oczywiście pytanie – czy zarówno PL2050, jak i Lewicy to by się opłacało? Jest spore ryzyko utraty głosów osób niezadowolonych z takiego sojuszu. Z jednego strony zwolenników Hołowni, którzy chcieliby nowej jakości, nowego otwarcia, odcięcia od zepsutej przeszłości, z drugiej wyborców Lewicy, gdzie prawa kobiet, LGBT oraz świeckie państwo są sprawami fundamentalnymi. Jest też jednakże spora stawka do ugrania – można zyskać tych wyborców, którzy są zmęczeni dwoma dekadami POPiS-u, tych, którzy nie chcą już totalnych wojen między partiami, a stawiają na dialog i tolerancję pomimo różnic. Trzeba również pamiętać o tym, że wyborcy Lewicy zazwyczaj są mieszkańcami wielkich miast, z kolei wyborcy PL2050 – średnich miejscowości. Nie ma wielkiej konkurencji między tymi ugrupowaniami, a koalicja mogłaby zbudować pomost między podzielonymi geograficznie społecznościami.
Należałoby więc do takiej koalicji podejść mądrze i rozważnie, jeśli oczywiście tylko byłaby wola dla niej z obu stron. Mimo to wydaje się to – z punktu widzenia przynajmniej Lewicy – bardziej sensowne niż projektowanie przyszłej koalicji z Platformą Obywatelską. W chwili obecnej rozważania na ten temat to już raczej przejaw jakiegoś kapitulanckiego masochizmu, gdy wiadomo, że PO za „koalicję” uważa poddaństwo, przykład Nowoczesnej i Zielonych pokazuje, że o partnerstwie nie może być mowy, Tusk jest zaś notorycznym kłamcą, opowiadając brednie o koalicji z PiS, samą Lewicę najchętniej by zniszczył albo sprowadził do marionetkowego tworu w rodzaju „prawdziwej lewicy” z PPS. Jaki jest więc sens w ogóle rozważać mariaż z przemocowcem?
Podsumowując te dość teoretyczne rozważania – warto ze sobą rozmawiać. Zresztą, zaczęto to już robić i pierwsze reakcje zwolenników PL2050 i Lewicy są zachęcające. W przeciwieństwie do skompromitowanej idei „Silnych Razem” – widać tu rzeczywiście pewną sympatię, dobrą wolę i partnerskie relacje. Czemu by tego nie kontynuować?
Autor: Marcin Szost
Tekst prezentuje osobiste przemyślenia autora i nie jest stanowiskiem Stowarzyszenia „Spójnik”.
#Lewica #NowaLewica #nowalewica #Polska2050 #razem #Hołownia #ZjednoczonaOpozycja Szymon Hołownia Włodzimierz Czarzasty Hanna Gill-Piątek Robert Biedroń Adrian Zandberg Michał Kobosko