Mit pustego pieniądza

Mit pustego pieniądza

Ostatni okres kryzysu związanego z epidemią jest też czasem upadku kolejnych mitów, dość jeszcze popularnych w Polsce („wolny rynek rozwiąże wszystkie problemy”, „prywatna ochrona zdrowia lepsza od publicznej” itp.). Jeszcze innym, który dość mocno zakorzenił się w umysłach, jest mit „pustego pieniądza”, jakoby dodruk pieniądza automatycznie powoduje inflację i takie działanie jest ekonomicznie nieracjonalne oraz szkodliwe.

Pogląd ten łączony jest z osobą Miltona Friedmana, a jego teoria otrzymała nazwę monetaryzmu. O co chodzi w tej teorii? W gruncie rzeczy teoria jest bardzo prosta i opiera się na pewnym równaniu:

M x V = P x Y

gdzie:
M - ilość pieniądza w obiegu
V - szybkość obiegu pieniądza
P - poziom cen
Y - wielkość produkcji (PKB)

PKB to nic innego, jak suma wartości wszystkich transakcji wymiany w gospodarce, czyli jeśli transakcji kupna/sprzedaży będzie 1 bilion, średnio po 1 sztuce produktu czy usługi i po średniej cenie 2 złote za sztukę, to PKB wyniesie 2 biliony PLN (Y = 2 bln x 1 szt x 2 PLN).

Każda taka transakcja wymaga użycia pieniądza, który musi być dostępny dla kupujących. Przy czym jedna jednostka pieniądza (np. banknot 10 złotowy) może być używana w wielu transakcjach. Np. klient (niech będzie to mechanik) kupi w sklepie chleb (jedna transakcja z użyciem jednego banknotu), właściciel sklepu następnego dnia za ten banknot kupi kolejny chleb z piekarni (druga transakcja i ten sam banknot), piekarz z kolei zapłaci tym banknotem za mąkę w młynie (trzecia transakcja), młynarz zapłaci rolnikowi za zboże (czwarta transakcja), zaś rolnik potem tym pieniądzem zapłaci mechanikowi za naprawę ciągnika (piąta transakcja). Ilość transakcji, w jakich został użyty ten pieniądz, nazywana jest właśnie szybkością obiegu pieniądza (V).

Ilość pieniądza w obiegu musi być więc odpowiednia, by przy danej szybkości obrotu móc obsłużyć wszystkie transakcje wymiany, a tym samym, by gospodarka działała bez przeszkód. Inaczej mówiąc, dla sprawnego działania gospodarki wymagana jest także PŁYNNOŚĆ pieniądza.

Oczywiście, poziom cen (P) może być zmienny, gdy wzrasta (powyżej 1), mamy do czynienia z inflacją. Przez nią nominalna wartość PKB może rosnąć, choć realna (ilość sprzedanych sztuk produktu) może pozostać bez zmian.
Friedman założył, dla prostoty analizy, że jeśli szybkość obiegu pieniądza V oraz wielkość produkcji Y są wartościami stałymi, to każdy wzrost ilości pieniądza M musi spowodować wzrost poziomu cen P, czyli inflację. Matematyka w powyższym wzorze jest niepodważalna, więc… szach mat, lewaki.

Idąc dalej tym tropem, skoro zwiększanie ilości pieniądza nie ma żadnego sensu, to najlepiej, żeby pozostał on na stałym poziomie. Rząd wówczas nie ma własnych pieniędzy, tylko te, które pobierze w formie podatków. Zaś wydatki z budżetu państwa, np. świadczenia socjalne, są tak naprawdę wtedy tylko przesunięciem pieniędzy zabranych z kieszeni jednych do kieszeni drugich. Stąd już tylko krok, by uznać podatki za kradzież i rozbój…
A jeśli nawet rząd zdecyduje się zwiększyć deficyt i wprowadzić przez to do gospodarki więcej („pustych”) pieniędzy, to albo doprowadzi do inflacji, albo zwiększy zadłużenie, które w przyszłości trzeba będzie spłacić poprzez wyższe podatki (bo „rząd nie ma własnych pieniędzy”). To działanie nie ma więc też sensu i lepiej utrzymywać budżet zrównoważony.

PŁASKA ZIEMIA
Załóżmy, dla prostoty analizy, że Ziemia jest płaska, a Słońce krąży wokół niej – i trudno temu zaprzeczyć, każdy przecież widzi na co dzień, jak jest. Możemy wtedy wyciągnąć wnioski, że zmierzając do krawędzi Ziemi kiedyś spadniemy w pustkę kosmosu, lepiej więc być ostrożnym i nigdzie się nie ruszać. A jak ktoś wpadnie na szalony pomysł, że Ziemia jest kulą i można by ją opłynąć dookoła, to lepiej kogoś takiego odizolować albo wyśmiać, by swymi herezjami nie psuł zdrowej tkanki społecznej i ustalonego porządku.

Oczywiście, od czasów Kopernika i Magellana wiemy, że Ziemia płaska nie jest. Możemy więc przyjmować proste założenia, że jest płaska, bo tak nam łatwiej myśleć i teoretyzować, ale wnioski na tej podstawie wyciągnięte będą mylne.

Tak samo jest z monetaryzmem Friedmana. Uproszczenie, że szybkość obiegu pieniądza oraz PKB są stałe, jest fałszywe.

Rotacja pieniądza bywa zmienna – w czasach kryzysowych ludzie mają raczej skłonność do trzymania pieniędzy „na wszelki wypadek”. Tym samym rzadziej dochodzi do transakcji i wartość V spada.

PKB też nie jest wartością stałą. Może się zwiększać przy dobrej koniunkturze, zmniejszać przy słabej – powody ku temu mogą być przeróżne. Trzeba też pamiętać, że PKB ma pewien limit wzrostu, jakim są zdolności produkcyjne w gospodarce. Maszyny i ludzie nie mogą pracować więcej, niż 24 godziny na dobę, więc kiedy obłożenie maszyn jest pełne, a wszyscy, którzy mogą pracować – pracują, to (w krótkim przedziale czasu) więcej wytworzyć się nie da (można zainwestować w nowe maszyny, technologie, zatrudnić nowe roczniki pracowników – ale to zajmuje czas).
Tym samym w równaniu M x V = P x Y nic nie jest stałe. Zwiększenie ilości pieniądza MOŻE, ale NIE MUSI, powodować wzrostu cen. Równie dobrze może zwiększyć PKB.

ŚWIAT ZIEMI KULISTEJ
Jak więc postępować, gdy odrzucimy teorię monetarystycznych płaskoziemców?

Przede wszystkim trzeba zdawać sobie sprawę z bieżącego stanu gospodarki i kierunku, w którym zmierza.
Jeśli gospodarka wchodzi w stan kryzysu i wykorzystanie potencjału produkcyjnego jest niepełne (Y rzeczywiste < Y maksymalne), wówczas wprowadzenie dodatkowej ilości pieniądza może być korzystne.

Podobnie jest ze spadającą szybkością obiegu pieniądza. Jeśli narasta pesymizm społeczeństwa wobec perspektyw gospodarczych, wycofywanie pieniędzy z obrotu (np. „oszczędności na czarną godzinę”) powoduje spadek wartości V. To z kolei, przy niezmienionych cenach P, zmniejsza płynność pieniądza i pociąga za sobą spadek Y (PKB). Pesymistyczne oczekiwania stają się wówczas samospełniającą się prognozą. Można ratować sytuację zwiększając ilość dostępnego pieniądza w obiegu, czyli malejącemu V przeciwstawić rosnące M.

Z drugiej strony, gdy gospodarka jest u szczytu swych możliwości (Y rzeczywiste = Y maksymalne), wprowadzanie do obiegu dodatkowych pieniędzy faktycznie powoduje wzrost P i inflację (gdyż Y nie jest w stanie już więcej wzrosnąć). Jest to jedyna (i rzadka) sytuacja, gdy monetaryści mogliby mieć rację.

Konsekwentnie trzeba też pamiętać o tym, że skoro ilość pieniądza może być zmienna bez szkody dla gospodarki, a nawet korzystna, wówczas władza publiczna może używać dodatkowego pieniądza do stymulacji ekonomicznej, i to w określonym, pożądanym kierunku, np. finansując budowę elektrowni atomowej.

Patrząc na działania PiS z ostatnich lat, liberałowie wyznający monetaryzm przewidywali, że zwiększone wydatki budżetowe (np. 500+) doprowadzą do kryzysu zadłużenia i/lub inflacji. Nic takiego nie miało miejsca. Dodatkowe pieniądze spowodowały wzrost konsumpcji i przesunięcie Y rzeczywistego bliżej Y maksymalnego. To, za co trzeba winić PiS, to zaniechanie inwestycji długoterminowych, które mogłyby podnieść potencjał produkcyjny (wzrost Y potencjalnego), w tym podniesienie poziomu ochrony zdrowia (czego skutki teraz odczuwamy), i marnotrawienie tych środków na propagandę, Rydzyka i zawierzanie zdrowia Polaków świętym.

OBECNY KRYZYS
Obecny kryzys jest bardzo specyficzny – nie jest to załamanie się popytu, konsumpcji, podaży ani zdolności wytwórczych. Epidemia, a właściwie środki wdrożone przez rząd w celu ograniczenia jej skutków, znacząco ograniczyła zdolność do dokonywania transakcji.

Ma to dwojakie skutki – po pierwsze, część branż, opartych na obsłudze dużej liczby osób (transport, rozrywka, restauracje, hotele itp.) zostało wyłączonych z łańcucha transakcji gospodarczych (nie są już częścią ani popytu, ani podaży). Po drugie – ograniczenie kontaktów powoduje także zmniejszenie liczby możliwych transakcji do przeprowadzenia. Efektem jest znaczne zmniejszenie szybkości obiegu pieniądza (V), co z kolei grozi utratą płynności w gospodarce. W tym kontekście działanie NBP polegające na wpuszczenie do systemu dodatkowej ilości pieniądza jest jak najbardziej uzasadnione.

W następnym kroku ważniejsze jednak pozostaje utrzymanie zdolności gospodarki do działania, czyli „zamrożenia” jej potencjału wytwórczego do momentu ustąpienia koronawirusa. Jeśli mechanizm rynkowy nie może w tym przypadku działać, w jego miejsce musi wejść państwo, które musi wziąć na swe barki utrzymanie zarówno pracowników (nie mogących świadczyć pracy i generować popytu), jak i mniejszych przedsiębiorców (nie mogących tworzyć podaży i wypłacać wynagrodzeń). Wymaga to działań nieortodoksyjnych, w tym ekspansywnej polityki monetarnej oraz bezpośrednich transferów pieniężnych do wszystkich potrzebujących. Niestety, na razie nie zanosi się na to, by obecna władza była zdolna do takiego wysiłku intelektualnego.

ZDJĘCIE Z KOSMOSU
W momencie, gdy człowiek poleciał w kosmos, mógł na własne oczy zobaczyć, że Ziemia jest kulą. Zdjęcia globu raz na zawsze powinny były zakończyć spekulacje na ten temat (poza paroma twardogłowymi osobnikami). Podobnym „zdjęciem Ziemi z kosmosu” w odniesieniu do pieniądza i inflacji niech będzie poniższy wykres, który przedstawia miesięczne wskaźniki przyrostu ilości pieniądza M3 (podstawowy wskaźnik NBP) i wskaźniki zmian cen (dane GUS) od 1997 r. do teraz. Jak widać, przez większość czasu ilość pieniądza w obiegu przyrastała znacznie szybciej, niż wskaźnik inflacji. Co oznacza jedno – gospodarka się rozwijała i popyt na pieniądz wzrastał.

Źródło:

https://www.nbp.pl/home.aspx?f=/statystyka/pieniezna_i_bankowa/m3.html

https://stat.gov.pl/…/miesieczne-wskazniki-cen-towarow…/